Przejdź do głównej zawartości

Dzień jak co dzień.

Czasami dobrze jest oderwać się od nudnej codzienności i zrobić coś zupełnie nie w swoim stylu. Jestem domatorem - wynika to z mojego dość depresyjnego usposobienia. Nie zrozumcie mnie źle, łatwo nawiązuje kontakty z innymi ludźmi i wydaje mi się, źe nie działam innym na uzębienie, ale tak naprawdę najlepiej - i jednocześnie najgorzej - czuję się sam ze sobą. 


Wczoraj jednak nastąpiło coś, co dzieje się w moim życiu od czasu do czasu, a co ludzie lubią nazywać wykroczeniem poza strefę komfortu - wyszedłem z inicjatywą i wspólnie z dwojgiem moich długodystansowych znajomych doprowadziłem do skutku fajne spotkanie w Warszawie. Z jedną z tych osób widziałem się po raz pierwszy, a z drugą mam już na koncie kilka fajnych wspomnień - jedna z przyjaznych twarzy, które zawsze miło zobaczyć. 


Głównym celem mojej wyprawy do stolicy był koncert pewnego ukraińskiego zespołu. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak brzmią na żywo. Rzadko kiedy wyrywam się sam przy takich okazjach z miasta, ale teraz naprawdę było warto. Mały klub, niezbyt wielka publiczność i powolne, bujające dźwięki Stoned Jesus wytworzyły atmosferę, której doświadczenia życzę kaźdemu koncertofilowi. 


Nie spodziewałem się, że od czasu do czasu będę wrzucał tu pamiętnikowe wpisy takie, jak ten, ale pewna bliska mi osoba nieświadomie przekonała mnie, że dobrze jest dzielić się też pozytywnymi odczuciami. A gdzie ich szukać, jeśli nie w codziennych drobiazgach? Na pewno nie wśród refleksji nad samym sobą, na których opierają się moje dwa wcześniejsze wpisy. 

Komentarze

  1. Ja też ostatnio byłam na koncercie. Uwielbiam takie wydarzenia :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz